W Rivendell
pozostaliśmy jeszcze przez dwa tygodnie, podczas których razem z Anar
zwiedziłyśmy chyba każdy zakątek.
- Gwiazdy świecą tu jaśniej niż gdziekolwiek indziej –
zauważyłam, gdy pewnego wieczoru siedziałyśmy na balkonie popijając wino.
- Za to w Lothórien można oglądać najpiękniejszy wschód
słońca. Zawsze byłam ciekawa, jak wygląda zachód nad morzem. Chciałabym kiedyś
zobaczyć, jak słońce tonie w głębinie – rozmarzyła się Anar.
- Ciągnie cię do morza?
- Czasem… Ciebie nie?
- Rzadko. Urodziłam się w Śródziemiu i to jest mój dom.
- A co z rodziną, która tam została?
- Nie znam ich.
- Ale mogłabyś poznać.
- Nie popłynę tam. Nigdy – powiedziałam stanowczo,
zaciskając palce na kieliszku.
- Nie bądź głupia. Wszyscy tam kiedyś popłyniemy.
- Nie wszyscy…
- Briana… Chodzi o twoją mamę?- zapytała, a ja skinęłam
głową walcząc ze łzami.
- Nie mogłabym tam pojechać ze świadomością, że tu została.
Proszę, nie mówmy już o tym.
Anar objęła mnie
ramionami i już więcej o tym nie rozmawiałyśmy. Musiałyśmy wyglądać dziwnie.
Dwie elfki o całkiem innej urodzie, otulone w koce, objęte i wpatrujące się w
gwiazdy.
Kiedy nadszedł czas
wyjazdu, Anar chodziła smutna po pokoju, podając mi rzeczy, które ja pakowałam
przed drogą.
- Zapomniał…- wyrwało się jej raz, po czym jeszcze raz
obeszła pokuj.
- Kto? Co się dzisiaj z tobą dzieje, Anar?
- Nic, ja po prostu…
Przerwało jej pukanie do drzwi. Gdy otworzyłam, w progu
ukazał się Ildir.
- Dzień dobry, Wasza Wysokość. Zastałem Anar?
Moja przyjaciółka natychmiast się rozpromieniła, a ja
spojrzałam na nich zdezorientowana.
- Poradzisz sobie z pakowaniem?
- Masz mnie za kilkulatkę? Idź- uśmiechnęłam się wypchnęłam
ją na korytarz.
Po chwili pojawili
się dwaj elfowie, by zabrać moje bagaże. Ostatni raz wyjrzałam przez okno,
podziwiając roztaczający się za nim widok. Szczególnie upodobałam sobie
miejsce, gdzie maleńki potoczek spadał z
wysokiego urwiska. Na dole tworzyły się liczne tęcze, nadające rosnącym
w dolince białym kwiatom różne barwy.
- Celebriano, wszyscy czekają już tylko na ciebie- Anar
wbiegła do pokoju zarumieniona i
błyskiem w oku.
- Idę, idę- mruknęłam i poszłam za nią
- Jesteś smutna. Dlaczego? Przecież tak chciałaś wracać do
domu.
- Nie jestem smutna, ale chyba powinnam być.
- Ponieważ?
- Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka czegoś mi nie mówi.
- O co ci chodzi?
- Ty już dobrze wiesz, o co- odparłam odwracając twarz w
drugą stronę, żeby nie zauważyła, że się śmieję.
- Naprawdę nie wiem, co masz na myśli.
- Doprawdy? Mam nadzieję, że zaprosicie mnie na ślub?
- Oczywiście, ze zaprosimy – odparła szybko i natychmiast
zasłoniła usta dłonią, a ja roześmiałam się. Mój śmiech odbił się echem od
ścian korytarza.- Skąd wiesz?
- Nie było trudno się domyślić, zważywszy, że to głównie z
nim wczoraj tańczyłaś, a dziś przyszedł, żeby się z robą pożegnać. Musiał
uczynić to w niezwykle miły sposób,
skoro wróciłaś tak rozpromieniona.
- Ciebie nie da się oszukać- zaśmiała się, ale zaraz
posmutniała.
- O co chodzi?
- O nic… To znaczy… Chcemy się pobrać.
- To wspaniale!
- Nie rozumiesz? Będziemy musiały się rozstać.
No tak, o tym nie pomyślałam. Anar mnie opuści, zamieszka w
Leśnym Królestwie razem z Ildirem. Skończą się noce spędzone na rozmowach,
spacery po Cerin Amroth. Nie będę miała komu się zwierzyć, Anar już nie pomoże
wybrać mi sukni na przyjęcie, ani nie ułoży włosów. Już więcej nie zaplotę z
jej długich włosów warkoczy. Zostanę sama…
- To nic. Możemy przecież pisać listy, a Leśne Królestwo nie
jest tak daleko. Będziemy się odwiedzać.
- Nie jesteś zła?
- Nie mogłabym. Anar, jesteś dla mnie jak siostra, cieszę
się twoim szczęściem- zapewniłam i przytuliłam ją.
- Ulżyło mi, naprawdę- uśmiechnęła się.
Po chwili byłyśmy
już na głównym dziedzińcu. Oropher i jego świta byli już gotowi do drogi. Ildir
podszedł do Anar i chciał ją pocałować, ale zauważył mnie i zatrzymał się
dosłownie kilka centymetrów od Anar.
- Spokojnie, Ildirze, ja już idę- uśmiechnęłam się na widok
jego miny.
Podeszłam do mojego
konia i pogłaskałam go. Oparłam się ramieniem o siodło i patrzyłam na Ildira i
Anar.
- Miłość jest piękna, prawda?
Aż podskoczyłam, gdy mama stanęła obok mnie.
- Tak, bardzo piękna – Ildir przytulił Anar i pocałował ją w
czoło. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się.
- Będziesz za nią tęsknić- to nie było pytanie.
- Najważniejsze, żeby była szczęśliwa.
Po chwili ruszyliśmy
w drogę. Rozśpiewany orszak skierował się w stronę Gór Mglistych. Następnego
dnia pożegnaliśmy się z częścią świty Gil – Galada, ale sam król ruszył z nami.
Podczas drogi zazwyczaj trzymałam się z Anar. Znikałam co jakiś czas, żeby
mogła porozmawiać z Ildirem. Podczas wieczornych postojów często odchodzili od
ognisk i objęci wpatrywali się w gwiazdy. Byli tacy szczęśliwi, a ja z każdym
dniem czułam się gorzej. Coś trawiło mnie od środka i nie był to smutek. To
była zazdrość. Tłumiłam ją w sobie, aż pewnego wieczoru nie byłam już w stanie
wytrzymać i opuściłam ciepły krąg światła. Weszłam na pobliskie wzgórze.
Patrzyłam na rysujące się coraz bliżej góry, teraz tonące w mroku. Tylko ich
szczyty były jeszcze zaróżowione, ale po kilku minutach także one stały się
czarne
Na niebie zaczęły
pojawiać się gwiazdy. Zapalały się jedna po drugiej, jak latarnie w Lorien
wieczorami. Noc była bezksiężycowa, rozświetlana tylko srebrzystymi punkcikami.
Wśród gwiazd pojawił się jaśniejszy punkcik. Był tak jasny, że rzucał cień na
ziemię. Earendil, bohater mojej ulubionej historii. Przez chwilę czułam jak
światło mnie przenika, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy. Potem to
uczucie minęło, a ja zorientowałam się, że nie jestem sama.
Obok mnie stał
Elrond i też patrzył w niebo. Blask Earendila oświetlał jego twarz, odbijał się
w oczach. Zaczęłam się zastanawiać, jak wygląda Earendil. Czy syn jest do niego
podobny? Zrozumiałam, że rozmawiają. Elrond miał skupioną twarz. Rozmowa trwała
krótko, na koniec uśmiechnął się, a światło przez chwilę stało się mocniejsze,
po czym przygasło.
Elrond w końcu mnie
dostrzegł. Zmieszana, już miałam opuścić wzgórze, gdy mnie zatrzymał.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać.
- Nie przeszkodziłaś. Widzę, że też chciałaś odpocząć?-
zapytał idąc razem ze mną w stronę obozu.
- Musiałam pozbierać myśli- odparłam.
- I udało się?
Zorientowałam się, że oprócz smutku spowodowanego
nieuchronnym odejściem Anar nie czuję
już nic.
- Tak - uśmiechnęłam się. Odwzajemnił mój uśmiech i chciał
coś powiedzieć, ale nadbiegł elf z wiadomością, ze Gil- Galad chce widzieć
Elronda. Ten schylił głowę w moją stronę i powiedział:
- Dobranoc, pani Celebriano. Niech twoje sny będą wolne od
wszelkich zmartwień.
I odszedł, nim
zdążyłam odpowiedzieć. Przespałam spokojnie całą noc. Następnego dnia
przeprawiliśmy się przez góry i po raz pierwszy od wielu dni naszym oczom
ukazało się Lothlórien. Intensywnie zielone, błyszczące od deszczu. W powietrzu
czuło się wiosnę. Byłam tak szczęśliwa, że nie zwracałam uwagi na zmęczenie po
kilkutygodniowej podróży. Nie zwróciłam też uwagi na bladą twarz Anor i jej
podkrążone oczy. Jak się przekonałam kilka dni później, był to z mojej strony
duży błąd.
___________________________________________
Trochę mi zeszło, ale skończyłam. Średnio się mi ten
rozdział podoba, za dużo w nim dialogów. Następny będzie lepszy, obiecuję ;)

