niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział II



   W Rivendell pozostaliśmy jeszcze przez dwa tygodnie, podczas których razem z Anar zwiedziłyśmy chyba każdy zakątek.
- Gwiazdy świecą tu jaśniej niż gdziekolwiek indziej – zauważyłam, gdy pewnego wieczoru siedziałyśmy na balkonie popijając wino.
- Za to w Lothórien można oglądać najpiękniejszy wschód słońca. Zawsze byłam ciekawa, jak wygląda zachód nad morzem. Chciałabym kiedyś zobaczyć, jak słońce tonie w głębinie – rozmarzyła się Anar.
- Ciągnie cię do morza?
- Czasem… Ciebie nie?
- Rzadko. Urodziłam się w Śródziemiu i to jest mój dom.
- A co z rodziną, która tam została?
- Nie znam ich.
- Ale mogłabyś poznać.
- Nie popłynę tam. Nigdy – powiedziałam stanowczo, zaciskając palce na kieliszku.
- Nie bądź głupia. Wszyscy tam kiedyś popłyniemy.
- Nie wszyscy…
- Briana… Chodzi o twoją mamę?- zapytała, a ja skinęłam głową walcząc ze łzami.
- Nie mogłabym tam pojechać ze świadomością, że tu została. Proszę, nie mówmy już o tym.
  Anar objęła mnie ramionami i już więcej o tym nie rozmawiałyśmy. Musiałyśmy wyglądać dziwnie. Dwie elfki o całkiem innej urodzie, otulone w koce, objęte i wpatrujące się w gwiazdy.
  Kiedy nadszedł czas wyjazdu, Anar chodziła smutna po pokoju, podając mi rzeczy, które ja pakowałam przed drogą.
- Zapomniał…- wyrwało się jej raz, po czym jeszcze raz obeszła pokuj.
- Kto? Co się dzisiaj z tobą dzieje, Anar?
- Nic, ja po prostu…
Przerwało jej pukanie do drzwi. Gdy otworzyłam, w progu ukazał się Ildir.
- Dzień dobry, Wasza Wysokość. Zastałem Anar?
Moja przyjaciółka natychmiast się rozpromieniła, a ja spojrzałam na nich zdezorientowana.
- Poradzisz sobie z pakowaniem?
- Masz mnie za kilkulatkę? Idź- uśmiechnęłam się wypchnęłam ją na korytarz.
  Po chwili pojawili się dwaj elfowie, by zabrać moje bagaże. Ostatni raz wyjrzałam przez okno, podziwiając roztaczający się za nim widok. Szczególnie upodobałam sobie miejsce, gdzie maleńki potoczek spadał z  wysokiego urwiska. Na dole tworzyły się liczne tęcze, nadające rosnącym w dolince białym kwiatom różne barwy.
- Celebriano, wszyscy czekają już tylko na ciebie- Anar wbiegła do pokoju zarumieniona i  błyskiem w oku.
- Idę, idę- mruknęłam i poszłam za nią
- Jesteś smutna. Dlaczego? Przecież tak chciałaś wracać do domu.
- Nie jestem smutna, ale chyba powinnam być.
- Ponieważ?
- Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka czegoś mi nie mówi.
- O co ci chodzi?
- Ty już dobrze wiesz, o co- odparłam odwracając twarz w drugą stronę, żeby nie zauważyła, że się śmieję.
- Naprawdę nie wiem, co masz na myśli.
- Doprawdy? Mam nadzieję, że zaprosicie mnie na ślub?
- Oczywiście, ze zaprosimy – odparła szybko i natychmiast zasłoniła usta dłonią, a ja roześmiałam się. Mój śmiech odbił się echem od ścian korytarza.- Skąd wiesz?
- Nie było trudno się domyślić, zważywszy, że to głównie z nim wczoraj tańczyłaś, a dziś przyszedł, żeby się z robą pożegnać. Musiał uczynić to w  niezwykle miły sposób, skoro wróciłaś tak rozpromieniona.
- Ciebie nie da się oszukać- zaśmiała się, ale zaraz posmutniała.
- O co chodzi?
- O nic… To znaczy… Chcemy się pobrać.
- To wspaniale!
- Nie rozumiesz? Będziemy musiały się rozstać.
No tak, o tym nie pomyślałam. Anar mnie opuści, zamieszka w Leśnym Królestwie razem z Ildirem. Skończą się noce spędzone na rozmowach, spacery po Cerin Amroth. Nie będę miała komu się zwierzyć, Anar już nie pomoże wybrać mi sukni na przyjęcie, ani nie ułoży włosów. Już więcej nie zaplotę z jej długich włosów warkoczy. Zostanę sama…
- To nic. Możemy przecież pisać listy, a Leśne Królestwo nie jest tak daleko. Będziemy się odwiedzać.
- Nie jesteś zła?
- Nie mogłabym. Anar, jesteś dla mnie jak siostra, cieszę się twoim szczęściem- zapewniłam i przytuliłam ją.
- Ulżyło mi, naprawdę- uśmiechnęła się.
  Po chwili byłyśmy już na głównym dziedzińcu. Oropher i jego świta byli już gotowi do drogi. Ildir podszedł do Anar i chciał ją pocałować, ale zauważył mnie i zatrzymał się dosłownie kilka centymetrów od Anar.
- Spokojnie, Ildirze, ja już idę- uśmiechnęłam się na widok jego miny.
   Podeszłam do mojego konia i pogłaskałam go. Oparłam się ramieniem o siodło i patrzyłam na Ildira i Anar.
- Miłość jest piękna, prawda?
Aż podskoczyłam, gdy mama stanęła obok mnie.
- Tak, bardzo piękna – Ildir przytulił Anar i pocałował ją w czoło. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się.
- Będziesz za nią tęsknić- to nie było pytanie.
- Najważniejsze, żeby była szczęśliwa.
  Po chwili ruszyliśmy w drogę. Rozśpiewany orszak skierował się w stronę Gór Mglistych. Następnego dnia pożegnaliśmy się z częścią świty Gil – Galada, ale sam król ruszył z nami. Podczas drogi zazwyczaj trzymałam się z Anar. Znikałam co jakiś czas, żeby mogła porozmawiać z Ildirem. Podczas wieczornych postojów często odchodzili od ognisk i objęci wpatrywali się w gwiazdy. Byli tacy szczęśliwi, a ja z każdym dniem czułam się gorzej. Coś trawiło mnie od środka i nie był to smutek. To była zazdrość. Tłumiłam ją w sobie, aż pewnego wieczoru nie byłam już w stanie wytrzymać i opuściłam ciepły krąg światła. Weszłam na pobliskie wzgórze. Patrzyłam na rysujące się coraz bliżej góry, teraz tonące w mroku. Tylko ich szczyty były jeszcze zaróżowione, ale po kilku minutach także one stały się czarne
   Na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy. Zapalały się jedna po drugiej, jak latarnie w Lorien wieczorami. Noc była bezksiężycowa, rozświetlana tylko srebrzystymi punkcikami. Wśród gwiazd pojawił się jaśniejszy punkcik. Był tak jasny, że rzucał cień na ziemię. Earendil, bohater mojej ulubionej historii. Przez chwilę czułam jak światło mnie przenika, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy. Potem to uczucie minęło, a ja zorientowałam się, że nie jestem sama.
   Obok mnie stał Elrond i też patrzył w niebo. Blask Earendila oświetlał jego twarz, odbijał się w oczach. Zaczęłam się zastanawiać, jak wygląda Earendil. Czy syn jest do niego podobny? Zrozumiałam, że rozmawiają. Elrond miał skupioną twarz. Rozmowa trwała krótko, na koniec uśmiechnął się, a światło przez chwilę stało się mocniejsze, po czym przygasło.
  Elrond w końcu mnie dostrzegł. Zmieszana, już miałam opuścić wzgórze, gdy mnie zatrzymał.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać.
- Nie przeszkodziłaś. Widzę, że też chciałaś odpocząć?- zapytał idąc razem ze mną w stronę obozu.
- Musiałam pozbierać myśli- odparłam.
- I udało się?
Zorientowałam się, że oprócz smutku spowodowanego nieuchronnym odejściem Anar  nie czuję już nic.
- Tak - uśmiechnęłam się. Odwzajemnił mój uśmiech i chciał coś powiedzieć, ale nadbiegł elf z wiadomością, ze Gil- Galad chce widzieć Elronda. Ten schylił głowę w moją stronę i powiedział:
- Dobranoc, pani Celebriano. Niech twoje sny będą wolne od wszelkich zmartwień.
  I odszedł, nim zdążyłam odpowiedzieć. Przespałam spokojnie całą noc. Następnego dnia przeprawiliśmy się przez góry i po raz pierwszy od wielu dni naszym oczom ukazało się Lothlórien. Intensywnie zielone, błyszczące od deszczu. W powietrzu czuło się wiosnę. Byłam tak szczęśliwa, że nie zwracałam uwagi na zmęczenie po kilkutygodniowej podróży. Nie zwróciłam też uwagi na bladą twarz Anor i jej podkrążone oczy. Jak się przekonałam kilka dni później, był to z mojej strony duży błąd.

___________________________________________
Trochę mi zeszło, ale skończyłam. Średnio się mi ten rozdział podoba, za dużo w nim dialogów. Następny będzie lepszy, obiecuję ;)

sobota, 26 września 2015

Rozdział I



- Potęga Saurona rośnie, pani Galadrielo – rzekł król Oropher, a ja po raz kolejny stłumiłam ziewnięcie.  Jego głos był ta monotonny, że w połączeniu ze słowami, które powtarzał średnio raz na godzinę stanowił niezłą kołysankę.-  Angmar jest silniejszy, niż nam się wydaje. Jego siłami dowodzi Czarnoksiężnik, który ma moc wskrzeszania.
- Nie mamy sił, by walczyć i z Dol Guldur i z Angmarem – powiedział Elrond Półelf.
- Są jeszcze ludzie- odparł król Gil - Galad.
- Ludzie mają własne problemy w Numenorze, Wasza Wysokość. Ich kraj jest na krawędzi upadku, który może okazać się bardzo bolesny – ku zdziwieniu wszystkich osobą, która to powiedziała, byłam ja. Wszyscy patrzyli na mnie, jakby widzieli mnie dziś po raz pierwszy. A najbardziej zdziwioną minę miał tata.
- To prawda, pani Celebriano, ale przyczyną ich problemów jest nie kto inny, tylko Sauron.
- W tym co mówisz, Wasza Wysokość jest wiele prawdy, ale zawiniła też ich krótkowzroczność. Nie wciągajmy ich w wojnę w Śródziemiu, kiedy toczą walkę z nimi samymi w Numenorze.- W tym momencie Elrond spojrzał na mnie z… No, właśnie, z czym? Wyglądało na wdzięczność, ale nie rozumiałam jej powodu.
- Dobrze to ujęłaś, pani. Byli KRÓTKOWZROCZNI. I za tę krótkowzroczność płacą nie tylko oni, ale i my. – Oropher postawił sobie widocznie za punkt honoru obalenie każdego mojego argumentu.
- To my, Pierworodni patrzymy w przyszłość. Ludzie zajmują się tym, co tu i teraz, Wasza Wysokość – Elrond przyszedł mi z pomocą.
- W Śródziemiu są jeszcze inni ludzie- zauważyła moja matka.
- A Angmar, chociaż rośnie w siłę, nie zagraża nam – dodał Gil - Galad.- Jeśli wypędzimy Saurona z Dol Guldur, co jest teraz możliwe do wykonania, osłabimy, a może nawet zniszczymy też Angmar.
   Za aprobatą Rady, plan króla przyjęto i  postanowiono niezwłocznie poczynić przygotowania do wypędzenia Saurona. Zaraz po zakończeniu obrad udałam się do przydzielonych mi pokoi unikając spojrzenia Orophera. Nie chodzi o to, że się go bałam. Nie chciałam tylko się roześmiać, patrząc na jego minę.
  Przed kolacją odwiedziła mnie mama. Siedziałam na balkonie i patrzyłam w gwiazdy. Wśród nich wypatrzyłam Earendila. „Blask Silamarila na jego czole jest tak silny, że dociera aż do Lothlorien. Całe Śródziemie może go podziwiać” powiedział kiedyś tata. „Gdzie są pozostałe?” zapytałam, bo jako dziecko byłam niezmiernie ciekawska. I mniej nieśmiała.
- Pochłonęła je ziemia lub woda- głos mamy zbiegł się ze wspomnieniem opowieści taty.- Przyznaj się, ile razy dziennie przypominasz sobie tę historię?- zaśmiała się.
- Jeśli się martwię, to wiele.
- A czym się martwisz?- zapytała siadając obok mnie.
- Znasz mnie. Wszystkim.- przez chwilę śledziłam wzrokiem zabłąkanego świetlika.- Ale najbardziej martwię się tą waszą wyprawą do Dol Guldur.
- Niepotrzebnie. Damy sobie radę. Jak zawsze- uśmiechnęła się.- Świetnie sobie dziś poradziłaś. Wypowiedziałaś więcej niż dwa zdania. Jestem z ciebie dumna.
- Przestań – parsknęłam śmiechem.- Czułam, że coś trzeba zrobić. Poza tym, bałam się, że jak nie przerwę Oropherowi, to zasnę.
- Celebriano! Nieważne, jak bardzo go nie lubisz, należy mówić o nim z szacunkiem. To król.
- Wybacz- odparłam ledwo powstrzymując śmiech.
   Po chwili mama wstała i skierowała się do wyjścia.
- Idziesz ze mną? Tam na dole jest przyjęcie.
- A mam jakieś wyjście?
- Nie, ale zawsze grzeczniej jest zapytać.
  Kiedy weszłyśmy do sali, biesiadnicy stali w parach lub grupach i rozmawiali. Kiedy tylko mama podeszła do ojca, wyszłam na jeden z tarasów i usiadłam na ławce. Księżyc był w pełni,  a jego światło lśniło w drobnych diamentach przyszytych do mojej sukni.
    Otaczała mnie muzyka, którą woda wygrywała spadając z wodospadu kilka metrów dalej. Zamknęłam oczy i poczułam się, jakbym była w domu. Nie chodziło o to, że nie podobało mi się w Imladris. Wręcz przeciwnie. To piękne miejsce i zazwyczaj bardzo spokojne. Wyjątkami były dni takie jak dziś.
  Zawsze byłam nieśmiała. Przytłaczał mnie szacunek, z jakim każdy odnosił się rodziców. Zazwyczaj siedziałam cicho, przypominając sobie którąś z legend. Wolałam zajmować się przeszłością, niż tym co tu i teraz. Dobrze wiedziałam, że marny ze mnie będzie w przyszłości polityk, jeśli się nie przełamię.
   - Co tak siedzisz tu, sama?
Anar, moja najlepsza i, co istotne, chyba jedyna przyjaciółka usiadła obok roztaczając zapach kwiatowych perfum. Anar w quenyi oznacza ”słońce”, ale chyba nie można się było bardziej pomylić nadając dziecku imię. Anar miała czarne włosy i ciemne , prawie czarne oczy. Jej skóra była prawie biała. Dość niespotykana uroda, jak na elfkę z Lothlórien.
  Ja sama mam cerę złotawą,, a moje włosy zmieniają barwę w zależności od oświetlenia. W świetle gwiazd były jasne, ale gdy padało na nie światło słońca lub oświetlał je ogień zdawały się jarzyć jak płynne złoto.
Anar i ja byłyśmy nierozłączne od dawna. Była dwórką mojej matki i z czasem stała się moją najwierniejszą towarzyszką. Mama często zwalniała ją z obowiązków, abym mogła spędzać z nią czas.

- Czekam na powrót do domu.
- Nie podoba ci się tu?
- Podoba, ale wiesz, jak ze mną jest. Jeśli tam wejdę, będę musiała się pilnować, żeby nie wygłosić nieodpowiedniej uwagi. Albo nie roześmiać się w twarz pewnemu królowi.
Anar parsknęła śmiechem.
   -  Podobno jest wściekły. Ildir, wiesz, jeden z jego strażników mówił, że jego władca strasznie narzekał na kogoś. Teraz już wiem, na kogo. Ale teraz musisz tam wejść. Ominęła cię kolacja, ale udało mi się cię usprawiedliwić mówiąc, że nie czujesz się najlepiej. Powiedziałaś, że za godzinę się pojawisz.
- Nic takiego nie powiedziałam.
- Powiedziałaś. Taka jest oficjalna wersja, więc trzymaj się jej- powiedziała ciągnąc mnie do środka.
  Po kilku minutach rozpoczęły się tańce. Anar prawie wcale nie odpoczywała. Widok wirujących par poprawił mi humor.
-Można panią prosić?
Już miałam odmówić, kiedy zobaczyłam, że do tańca poprosił mnie sam Elrond. Nie wypadało odmówić gospodarzowi, więc się zgodziłam.
 - Nie miałem okazji podziękować ci, pani- powiedział, gdy zaczęliśmy wirować na parkiecie.
- Podziękować? Z co?
- Za wsparcie.
- W sprawie numenorejczyków?
- Tak, to dla mnie bardzo ważne. Tamtejsi królowie to potomkowie mojego brata…
- W takim razie cieszę się, że mogłam pomóc- uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił uśmiech. Gdy się uśmiechał, jego oczy miały bardzo ciepły wyraz. Po chwili jednak spoważniał.
- Wydaje mi się, ze nie czujesz się, pani dobrze w Imladris.
  Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć.
- To piękne miejsce, a jego atmosfera jest niepowtarzalna. Mam jednak problem, który nie pozwala mi się w pełni cieszyć tą wizytą.
- Mogę jakoś pomóc?
- Raczej nie… Muszę się sama z tym uporać. Ale dziękuję za propozycję. To bardzo miłe z twojej strony, panie.
  Muzyka się skończyła, więc podziękowaliśmy sobie za taniec.
- Gdym mógł jakoś pomóc, to wiesz, pani, gdzie mnie szukać- powiedział na odchodnym ponownie się uśmiechając.
- Będę pamiętać- odpowiedziałam i do końca wieczoru nie przejmowałam się tym, że czasem bałam się odezwać.
  Tańczyłam z Elrondem jeszcze kilka razy, ale nie poruszaliśmy już poważnych tematów.
   Ten wieczór był początkiem mojej przemiany, która dokonała się jednak w znacznie mniej przyjemnych warunkach. 



______________________
W końcu dodałam! Za motywację dziękuję Basi, dla której jest ten rozdział :*

sobota, 11 lipca 2015

Prolog



Ta historia rozpoczyna się na wiele lat przed narodzinami Celebriany. Ma swój początek w dniu, w którym bracia Elros i Elrond dokonali wyboru co do swego dalszego losu. Dokonali tego w odosobnieniu. Po wielu godzinach spędzonych na rozmyślaniu podjęli decyzję.
  Z ciężkim sercem opuścili komnaty. Spotkali się na tarasie, z którego rozciągał się widok na morze i zachodzące słońce. Pojawili się tam równocześnie, jakby byli zsynchronizowani.
  Jeszcze nim Elros się odezwał, Elrond wiedział, że coś się zmieniło. Coś zniknęło, umarło.
-Jak mogłeś… - Elrond nie wierzył własnym oczom. Świetlista aura, która zazwyczaj ich otaczała biła teraz tylko od niego.
- Zanim zaczniesz czynić mi wyrzuty, posłuchaj swojego starszego o całe pięć minut brata – Elros uśmiechał się szeroko, rozpierało go szczęście.- Nie dziwi mnie twoja reakcja, wiedziałem, że tak będzie. Ale wreszcie czuję się wolny. Przez te kilka godzin obstawałem przy tym, ze nie porzucę nieśmiertelności. Zdecydowałem, gdy wyjrzałem przez okno.
    W ogrodach stało stare drzewo, miało siedemset albo i więcej lat. Obumierało od dawna. Przestało wypuszczać liście. Ale stało, trzymało się prosto przez te wszystkie lata. A dziś, na moich oczach upadło. Ostatecznie umarło. Upadając odsłoniło drugie drzewo: znacznie młodsze. Takie które można wyrwać z ziemi jedną ręką. Do tego czasu żyło w cieniu kilkusetletniego kolosa, który pochłaniał światło i wodę. Listki miało zwiędłe, pozbawione koloru. Gdy spojrzałem na nie godzinę później wyglądało znacznie inaczej. Liście nabrały kolorów, podniosły się.
    To jest przemijanie Elrondzie. Ten kolos trzymał się życia bardzo długo, ale ustąpił. Dał szansę temu, który dotychczas żył w jego cieniu. Chcę mieć takie życie jak to drzewo:  wzrastać przez wiele lat, a gdy nadejdzie czas odejść i dać szansę młodszym, moim następcom.
   Pewnie powiesz, że to samo mógłbym robić zachowując nieśmiertelność. Możliwe, ale chodzi tu też o znużenie. Czuję, że po przeżyciu kilku tysięcy lat bym zwariował.
  Podszedł do brata i położył mu dłonie na ramionach.
-Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
- Nie mógłbym. Po prostu… To wszystko jest takie dziwne. Przez kilkadziesiąt lat prawie się nie rozstawaliśmy. A nawet jeśli, to wiedzieliśmy, że znów się spotkamy. A gdy nadejdzie twój czas wszystko się skończy.
- Tak musi być. Umówmy się: ja dokonam wielkich czynów jako człowiek, a ty, jako elf opiszesz je i przekażesz moim potomkom i będziesz miał na nich oko.
- Znając ciebie, uważanie na nich może się okazać konieczne- roześmiał się Elrond.
- A pewnego dnia nasze dzieci się spotkają. I będzie to początek nowej ery…
Elros, jak się okazało był najdłużej żyjącym człowiekiem w historii, który dał początek królom Numenoru, a co za tym idzie, także Gondoru i Arnoru.

  Rok po śmierci Elrosa, w odległym Lindonie zapanowało wielkie szczęście. Elfy nie przestawały śpiewać pieśni, w których zawierały całą swoją radość z wydarzenia, które wkrótce miało nadejść. Stolica państwa była rozświetlona tysiącami świateł. Oczekiwano narodzin dziecka Celeborna i Galadireli.
   Dziecko przyszło na świat o świcie. Wraz ze śpiewem ptaków rozległ się wyczekiwany od kilku godzin płacz.
- Panie, masz córkę- twarz elfa, który oznajmiał to swemu władcy wyrażała niepewność. Przecież każdy władca pragnie syna, który w przyszłości zostałby jego następcą.
   Celeborn nic nie odpowiedział, tylko szybkim krokiem ruszył do komnat Galadrieli, by zobaczyć córkę.
   Pomagające przy porodzie elfki zdążyły już umyć i ubrać dziewczynkę, która teraz spała spokojnie w ramionach matki. Maleńką główkę pokrywały jasne włoski. Miała bladą, nieskazitelną cerę. Ukryte pod powiekami oczka miały niebiesko - srebrną barwę.
   Celeborn niemal bezszelestnie wszedł do pokoju. Galadriela siedziała oparta o poduszki i wpatrywała się w śliczną buzię córeczki, która zacisnęła rączkę na jej palcu. Usiadł obok i pocałował żonę we włosy.
- Jest piękna – szepnął.
Galadriela przez chwilę milczała, a po chwili powiedziała cicho:
- Ma przed sobą piękną przyszłość. Dzięki niej zostanie odbudowana świetność państwa, które jeszcze nawet nie istnieje. Ale widzę też cierpienia i to liczne.
- Życie to nie tylko szczęście i beztroska. Ból jest potrzebny, by stać się silniejszym.
- Wiem, ale zdarza się, że ból niszczy. Taki właśnie jest pisany naszej córce. Nie uchronimy jej przed nim. Będzie się musiała wyrzec wielu rzeczy.
- Będzie tak silna jak ty. Poradzi sobie. A teraz nie myśl już o tym. To dzień radości.
Galadriela posłała mu słaby uśmiech, a następnie, wsparta na jego ramieniu podeszła z córeczką do okna. Było stąd słychać śmiech i śpiew. Dziewczynka, słysząc je, otworzyła oczy i uśmiechnęła się pierwszy raz w życiu, sprawiając, ze rodzice przestali się martwić jej niepewną przyszłością.
- Celebriana. Będziesz mieć na imię Celebriana…
__________________________
Robiłam trzy podejścia, żeby napisać ten prolog. Jak widzicie, udało mi się. Startuję z nową Celebrianą. Niektóre elementy będą się powtarzać, bo to w końcu historia tej samej osoby, tylko inaczej opowiedziana. Starą wersję zostawiam, porównajcie sobie, jak się z Celebrianą zmieniłyśmy ;)