- Potęga
Saurona rośnie, pani Galadrielo – rzekł król Oropher, a ja po raz kolejny
stłumiłam ziewnięcie. Jego głos był ta
monotonny, że w połączeniu ze słowami, które powtarzał średnio raz na godzinę
stanowił niezłą kołysankę.- Angmar jest
silniejszy, niż nam się wydaje. Jego siłami dowodzi Czarnoksiężnik, który ma
moc wskrzeszania.
- Nie mamy
sił, by walczyć i z Dol Guldur i z Angmarem – powiedział Elrond Półelf.
- Są jeszcze
ludzie- odparł król Gil - Galad.
- Ludzie
mają własne problemy w Numenorze, Wasza Wysokość. Ich kraj jest na krawędzi
upadku, który może okazać się bardzo bolesny – ku zdziwieniu wszystkich osobą,
która to powiedziała, byłam ja. Wszyscy patrzyli na mnie, jakby widzieli mnie
dziś po raz pierwszy. A najbardziej zdziwioną minę miał tata.
- To prawda,
pani Celebriano, ale przyczyną ich problemów jest nie kto inny, tylko Sauron.
- W tym co
mówisz, Wasza Wysokość jest wiele prawdy, ale zawiniła też ich
krótkowzroczność. Nie wciągajmy ich w wojnę w Śródziemiu, kiedy toczą walkę z
nimi samymi w Numenorze.- W tym momencie Elrond spojrzał na mnie z… No,
właśnie, z czym? Wyglądało na wdzięczność, ale nie rozumiałam jej powodu.
- Dobrze to
ujęłaś, pani. Byli KRÓTKOWZROCZNI. I za tę krótkowzroczność płacą nie tylko
oni, ale i my. – Oropher postawił sobie widocznie za punkt honoru obalenie
każdego mojego argumentu.
- To my,
Pierworodni patrzymy w przyszłość. Ludzie zajmują się tym, co tu i teraz, Wasza
Wysokość – Elrond przyszedł mi z pomocą.
- W
Śródziemiu są jeszcze inni ludzie- zauważyła moja matka.
- A Angmar,
chociaż rośnie w siłę, nie zagraża nam – dodał Gil - Galad.- Jeśli wypędzimy
Saurona z Dol Guldur, co jest teraz możliwe do wykonania, osłabimy, a może
nawet zniszczymy też Angmar.
Za aprobatą Rady, plan króla przyjęto i postanowiono niezwłocznie poczynić
przygotowania do wypędzenia Saurona. Zaraz po zakończeniu obrad udałam się do przydzielonych
mi pokoi unikając spojrzenia Orophera. Nie chodzi o to, że się go bałam. Nie
chciałam tylko się roześmiać, patrząc na jego minę.
Przed kolacją odwiedziła mnie mama. Siedziałam na balkonie i patrzyłam w gwiazdy. Wśród nich wypatrzyłam Earendila. „Blask Silamarila na jego czole jest tak silny, że dociera aż do Lothlorien. Całe Śródziemie może go podziwiać” powiedział kiedyś tata. „Gdzie są pozostałe?” zapytałam, bo jako dziecko byłam niezmiernie ciekawska. I mniej nieśmiała.
Przed kolacją odwiedziła mnie mama. Siedziałam na balkonie i patrzyłam w gwiazdy. Wśród nich wypatrzyłam Earendila. „Blask Silamarila na jego czole jest tak silny, że dociera aż do Lothlorien. Całe Śródziemie może go podziwiać” powiedział kiedyś tata. „Gdzie są pozostałe?” zapytałam, bo jako dziecko byłam niezmiernie ciekawska. I mniej nieśmiała.
- Pochłonęła
je ziemia lub woda- głos mamy zbiegł się ze wspomnieniem opowieści taty.-
Przyznaj się, ile razy dziennie przypominasz sobie tę historię?- zaśmiała się.
- Jeśli się
martwię, to wiele.
- A czym się
martwisz?- zapytała siadając obok mnie.
- Znasz
mnie. Wszystkim.- przez chwilę śledziłam wzrokiem zabłąkanego świetlika.- Ale
najbardziej martwię się tą waszą wyprawą do Dol Guldur.
-
Niepotrzebnie. Damy sobie radę. Jak zawsze- uśmiechnęła się.- Świetnie sobie
dziś poradziłaś. Wypowiedziałaś więcej niż dwa zdania. Jestem z ciebie dumna.
- Przestań –
parsknęłam śmiechem.- Czułam, że coś trzeba zrobić. Poza tym, bałam się, że jak
nie przerwę Oropherowi, to zasnę.
-
Celebriano! Nieważne, jak bardzo go nie lubisz, należy mówić o nim z
szacunkiem. To król.
- Wybacz-
odparłam ledwo powstrzymując śmiech.
Po chwili mama wstała i skierowała się do
wyjścia.
- Idziesz ze
mną? Tam na dole jest przyjęcie.
- A mam
jakieś wyjście?
- Nie, ale
zawsze grzeczniej jest zapytać.
Kiedy weszłyśmy do sali, biesiadnicy stali w
parach lub grupach i rozmawiali. Kiedy tylko mama podeszła do ojca, wyszłam na
jeden z tarasów i usiadłam na ławce. Księżyc był w pełni, a jego światło lśniło w drobnych diamentach
przyszytych do mojej sukni.
Otaczała mnie muzyka, którą woda wygrywała
spadając z wodospadu kilka metrów dalej. Zamknęłam oczy i poczułam się, jakbym
była w domu. Nie chodziło o to, że nie podobało mi się w Imladris. Wręcz
przeciwnie. To piękne miejsce i zazwyczaj bardzo spokojne. Wyjątkami były dni
takie jak dziś.
Zawsze byłam nieśmiała. Przytłaczał mnie
szacunek, z jakim każdy odnosił się rodziców. Zazwyczaj siedziałam cicho,
przypominając sobie którąś z legend. Wolałam zajmować się przeszłością, niż tym
co tu i teraz. Dobrze wiedziałam, że marny ze mnie będzie w przyszłości
polityk, jeśli się nie przełamię.
- Co tak siedzisz tu, sama?
Anar, moja
najlepsza i, co istotne, chyba jedyna przyjaciółka usiadła obok roztaczając
zapach kwiatowych perfum. Anar w quenyi oznacza ”słońce”, ale chyba nie można
się było bardziej pomylić nadając dziecku imię. Anar miała czarne włosy i
ciemne , prawie czarne oczy. Jej skóra była prawie biała. Dość niespotykana
uroda, jak na elfkę z Lothlórien.
Ja sama mam cerę złotawą,, a moje włosy
zmieniają barwę w zależności od oświetlenia. W świetle gwiazd były jasne, ale
gdy padało na nie światło słońca lub oświetlał je ogień zdawały się jarzyć jak
płynne złoto.
Anar i ja
byłyśmy nierozłączne od dawna. Była dwórką mojej matki i z czasem stała się
moją najwierniejszą towarzyszką. Mama często zwalniała ją z obowiązków, abym
mogła spędzać z nią czas.
- Czekam na
powrót do domu.
- Nie podoba
ci się tu?
- Podoba,
ale wiesz, jak ze mną jest. Jeśli tam wejdę, będę musiała się pilnować, żeby
nie wygłosić nieodpowiedniej uwagi. Albo nie roześmiać się w twarz pewnemu
królowi.
Anar
parsknęła śmiechem.
-
Podobno jest wściekły. Ildir, wiesz, jeden z jego strażników mówił, że
jego władca strasznie narzekał na kogoś. Teraz już wiem, na kogo. Ale teraz
musisz tam wejść. Ominęła cię kolacja, ale udało mi się cię usprawiedliwić
mówiąc, że nie czujesz się najlepiej. Powiedziałaś, że za godzinę się pojawisz.
- Nic
takiego nie powiedziałam.
-
Powiedziałaś. Taka jest oficjalna wersja, więc trzymaj się jej- powiedziała
ciągnąc mnie do środka.
Po kilku minutach rozpoczęły się tańce. Anar
prawie wcale nie odpoczywała. Widok wirujących par poprawił mi humor.
-Można panią
prosić?
Już miałam
odmówić, kiedy zobaczyłam, że do tańca poprosił mnie sam Elrond. Nie wypadało
odmówić gospodarzowi, więc się zgodziłam.
- Nie miałem okazji podziękować ci, pani-
powiedział, gdy zaczęliśmy wirować na parkiecie.
-
Podziękować? Z co?
- Za
wsparcie.
- W sprawie
numenorejczyków?
- Tak, to
dla mnie bardzo ważne. Tamtejsi królowie to potomkowie mojego brata…
- W takim
razie cieszę się, że mogłam pomóc- uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił uśmiech.
Gdy się uśmiechał, jego oczy miały bardzo ciepły wyraz. Po chwili jednak
spoważniał.
- Wydaje mi
się, ze nie czujesz się, pani dobrze w Imladris.
Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć.
- To piękne
miejsce, a jego atmosfera jest niepowtarzalna. Mam jednak problem, który nie
pozwala mi się w pełni cieszyć tą wizytą.
- Mogę jakoś
pomóc?
- Raczej
nie… Muszę się sama z tym uporać. Ale dziękuję za propozycję. To bardzo miłe z
twojej strony, panie.
Muzyka się skończyła, więc podziękowaliśmy
sobie za taniec.
- Gdym mógł
jakoś pomóc, to wiesz, pani, gdzie mnie szukać- powiedział na odchodnym
ponownie się uśmiechając.
- Będę
pamiętać- odpowiedziałam i do końca wieczoru nie przejmowałam się tym, że
czasem bałam się odezwać.
Tańczyłam z Elrondem jeszcze kilka razy, ale
nie poruszaliśmy już poważnych tematów.
Ten wieczór był początkiem mojej przemiany,
która dokonała się jednak w znacznie mniej przyjemnych warunkach.
______________________
W końcu
dodałam! Za motywację dziękuję Basi, dla której jest ten rozdział :*

Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuje ci za ten rozdział i za dedykacje :* Jest cudowny czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńNapisz prosze o ich romantycznych spotkaniach
OdpowiedzUsuń