sobota, 26 września 2015

Rozdział I



- Potęga Saurona rośnie, pani Galadrielo – rzekł król Oropher, a ja po raz kolejny stłumiłam ziewnięcie.  Jego głos był ta monotonny, że w połączeniu ze słowami, które powtarzał średnio raz na godzinę stanowił niezłą kołysankę.-  Angmar jest silniejszy, niż nam się wydaje. Jego siłami dowodzi Czarnoksiężnik, który ma moc wskrzeszania.
- Nie mamy sił, by walczyć i z Dol Guldur i z Angmarem – powiedział Elrond Półelf.
- Są jeszcze ludzie- odparł król Gil - Galad.
- Ludzie mają własne problemy w Numenorze, Wasza Wysokość. Ich kraj jest na krawędzi upadku, który może okazać się bardzo bolesny – ku zdziwieniu wszystkich osobą, która to powiedziała, byłam ja. Wszyscy patrzyli na mnie, jakby widzieli mnie dziś po raz pierwszy. A najbardziej zdziwioną minę miał tata.
- To prawda, pani Celebriano, ale przyczyną ich problemów jest nie kto inny, tylko Sauron.
- W tym co mówisz, Wasza Wysokość jest wiele prawdy, ale zawiniła też ich krótkowzroczność. Nie wciągajmy ich w wojnę w Śródziemiu, kiedy toczą walkę z nimi samymi w Numenorze.- W tym momencie Elrond spojrzał na mnie z… No, właśnie, z czym? Wyglądało na wdzięczność, ale nie rozumiałam jej powodu.
- Dobrze to ujęłaś, pani. Byli KRÓTKOWZROCZNI. I za tę krótkowzroczność płacą nie tylko oni, ale i my. – Oropher postawił sobie widocznie za punkt honoru obalenie każdego mojego argumentu.
- To my, Pierworodni patrzymy w przyszłość. Ludzie zajmują się tym, co tu i teraz, Wasza Wysokość – Elrond przyszedł mi z pomocą.
- W Śródziemiu są jeszcze inni ludzie- zauważyła moja matka.
- A Angmar, chociaż rośnie w siłę, nie zagraża nam – dodał Gil - Galad.- Jeśli wypędzimy Saurona z Dol Guldur, co jest teraz możliwe do wykonania, osłabimy, a może nawet zniszczymy też Angmar.
   Za aprobatą Rady, plan króla przyjęto i  postanowiono niezwłocznie poczynić przygotowania do wypędzenia Saurona. Zaraz po zakończeniu obrad udałam się do przydzielonych mi pokoi unikając spojrzenia Orophera. Nie chodzi o to, że się go bałam. Nie chciałam tylko się roześmiać, patrząc na jego minę.
  Przed kolacją odwiedziła mnie mama. Siedziałam na balkonie i patrzyłam w gwiazdy. Wśród nich wypatrzyłam Earendila. „Blask Silamarila na jego czole jest tak silny, że dociera aż do Lothlorien. Całe Śródziemie może go podziwiać” powiedział kiedyś tata. „Gdzie są pozostałe?” zapytałam, bo jako dziecko byłam niezmiernie ciekawska. I mniej nieśmiała.
- Pochłonęła je ziemia lub woda- głos mamy zbiegł się ze wspomnieniem opowieści taty.- Przyznaj się, ile razy dziennie przypominasz sobie tę historię?- zaśmiała się.
- Jeśli się martwię, to wiele.
- A czym się martwisz?- zapytała siadając obok mnie.
- Znasz mnie. Wszystkim.- przez chwilę śledziłam wzrokiem zabłąkanego świetlika.- Ale najbardziej martwię się tą waszą wyprawą do Dol Guldur.
- Niepotrzebnie. Damy sobie radę. Jak zawsze- uśmiechnęła się.- Świetnie sobie dziś poradziłaś. Wypowiedziałaś więcej niż dwa zdania. Jestem z ciebie dumna.
- Przestań – parsknęłam śmiechem.- Czułam, że coś trzeba zrobić. Poza tym, bałam się, że jak nie przerwę Oropherowi, to zasnę.
- Celebriano! Nieważne, jak bardzo go nie lubisz, należy mówić o nim z szacunkiem. To król.
- Wybacz- odparłam ledwo powstrzymując śmiech.
   Po chwili mama wstała i skierowała się do wyjścia.
- Idziesz ze mną? Tam na dole jest przyjęcie.
- A mam jakieś wyjście?
- Nie, ale zawsze grzeczniej jest zapytać.
  Kiedy weszłyśmy do sali, biesiadnicy stali w parach lub grupach i rozmawiali. Kiedy tylko mama podeszła do ojca, wyszłam na jeden z tarasów i usiadłam na ławce. Księżyc był w pełni,  a jego światło lśniło w drobnych diamentach przyszytych do mojej sukni.
    Otaczała mnie muzyka, którą woda wygrywała spadając z wodospadu kilka metrów dalej. Zamknęłam oczy i poczułam się, jakbym była w domu. Nie chodziło o to, że nie podobało mi się w Imladris. Wręcz przeciwnie. To piękne miejsce i zazwyczaj bardzo spokojne. Wyjątkami były dni takie jak dziś.
  Zawsze byłam nieśmiała. Przytłaczał mnie szacunek, z jakim każdy odnosił się rodziców. Zazwyczaj siedziałam cicho, przypominając sobie którąś z legend. Wolałam zajmować się przeszłością, niż tym co tu i teraz. Dobrze wiedziałam, że marny ze mnie będzie w przyszłości polityk, jeśli się nie przełamię.
   - Co tak siedzisz tu, sama?
Anar, moja najlepsza i, co istotne, chyba jedyna przyjaciółka usiadła obok roztaczając zapach kwiatowych perfum. Anar w quenyi oznacza ”słońce”, ale chyba nie można się było bardziej pomylić nadając dziecku imię. Anar miała czarne włosy i ciemne , prawie czarne oczy. Jej skóra była prawie biała. Dość niespotykana uroda, jak na elfkę z Lothlórien.
  Ja sama mam cerę złotawą,, a moje włosy zmieniają barwę w zależności od oświetlenia. W świetle gwiazd były jasne, ale gdy padało na nie światło słońca lub oświetlał je ogień zdawały się jarzyć jak płynne złoto.
Anar i ja byłyśmy nierozłączne od dawna. Była dwórką mojej matki i z czasem stała się moją najwierniejszą towarzyszką. Mama często zwalniała ją z obowiązków, abym mogła spędzać z nią czas.

- Czekam na powrót do domu.
- Nie podoba ci się tu?
- Podoba, ale wiesz, jak ze mną jest. Jeśli tam wejdę, będę musiała się pilnować, żeby nie wygłosić nieodpowiedniej uwagi. Albo nie roześmiać się w twarz pewnemu królowi.
Anar parsknęła śmiechem.
   -  Podobno jest wściekły. Ildir, wiesz, jeden z jego strażników mówił, że jego władca strasznie narzekał na kogoś. Teraz już wiem, na kogo. Ale teraz musisz tam wejść. Ominęła cię kolacja, ale udało mi się cię usprawiedliwić mówiąc, że nie czujesz się najlepiej. Powiedziałaś, że za godzinę się pojawisz.
- Nic takiego nie powiedziałam.
- Powiedziałaś. Taka jest oficjalna wersja, więc trzymaj się jej- powiedziała ciągnąc mnie do środka.
  Po kilku minutach rozpoczęły się tańce. Anar prawie wcale nie odpoczywała. Widok wirujących par poprawił mi humor.
-Można panią prosić?
Już miałam odmówić, kiedy zobaczyłam, że do tańca poprosił mnie sam Elrond. Nie wypadało odmówić gospodarzowi, więc się zgodziłam.
 - Nie miałem okazji podziękować ci, pani- powiedział, gdy zaczęliśmy wirować na parkiecie.
- Podziękować? Z co?
- Za wsparcie.
- W sprawie numenorejczyków?
- Tak, to dla mnie bardzo ważne. Tamtejsi królowie to potomkowie mojego brata…
- W takim razie cieszę się, że mogłam pomóc- uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił uśmiech. Gdy się uśmiechał, jego oczy miały bardzo ciepły wyraz. Po chwili jednak spoważniał.
- Wydaje mi się, ze nie czujesz się, pani dobrze w Imladris.
  Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć.
- To piękne miejsce, a jego atmosfera jest niepowtarzalna. Mam jednak problem, który nie pozwala mi się w pełni cieszyć tą wizytą.
- Mogę jakoś pomóc?
- Raczej nie… Muszę się sama z tym uporać. Ale dziękuję za propozycję. To bardzo miłe z twojej strony, panie.
  Muzyka się skończyła, więc podziękowaliśmy sobie za taniec.
- Gdym mógł jakoś pomóc, to wiesz, pani, gdzie mnie szukać- powiedział na odchodnym ponownie się uśmiechając.
- Będę pamiętać- odpowiedziałam i do końca wieczoru nie przejmowałam się tym, że czasem bałam się odezwać.
  Tańczyłam z Elrondem jeszcze kilka razy, ale nie poruszaliśmy już poważnych tematów.
   Ten wieczór był początkiem mojej przemiany, która dokonała się jednak w znacznie mniej przyjemnych warunkach. 



______________________
W końcu dodałam! Za motywację dziękuję Basi, dla której jest ten rozdział :*

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuje ci za ten rozdział i za dedykacje :* Jest cudowny czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisz prosze o ich romantycznych spotkaniach

    OdpowiedzUsuń