Miałam wyruszyć
następnego dnia rano. Pakowałam się szybko, chcąc się wyspać przed drogą. Zaraz
po kolacji położyłam się spać. W środku nocy obudziłam się z przeczuciem, że
coś jest nie tak. Po chwili dotarło do mnie, o co chodzi: padał deszcz.
Jęknęłam i opadłam na poduszki. Droga w deszczu nie wydawała się mi zbyt kusząca...
* * *
Rano spotkałam
się z rodzicami.
-Masz w eskorcie braci Nildira i Ildira oraz dwóch innych elfów.
Jedźcie ostrożnie i nie zbaczajcie ze szlaków.
Bracia skłonili się nisko. Ildir miał szczery wyraz twarzy i
cały czas miał na twarzy delikatny uśmiech. Jego brat był poważny, a spod tej
powagi przebijała duma.
Pożegnałam się z rodzicami i ruszyłam w drogę. Za mną
jechało czterech elfów. Nie wiem dlaczego, ale unikałam Nildira jak mogłam.
Żałowałam, że do Rivendell nie można dojechać w jeden dzień.
Kiedy rozłożyliśmy
się obozem w jednej z dolinek, Nildir skorzystał z okazji i podszedł do mnie.
-Unikasz mnie pani?
-Skąd taki pomysł?
-Przez cały dzień nie zamieniłaś ze mną ani słowa.
-Po prostu nie było okazji-byłam już dość zdenerwowana tą
bezsensowna rozmową.
-Nildirze! Potrzebna mi twoja pomoc- zawołał go brat.
-Wrócimy do tej rozmowy-szepnął mi do ucha i odszedł.
Nagle silniej niż dotąd zapragnęłam być już w
Rivendell. Postanowiłam, że od tego czasu będę się trzymała bliżej Ildira. Jego
brat zdecydowanie nie przypadł mi do gustu...
* * *
Następnego dnia
dotarliśmy do Bramy Czerwonego Rogu. Przeprawiliśmy się szybko, ale we mnie z
każdym krokiem narastał niepokój. Dotarliśmy do Eriadoru i skierowaliśmy w
stronę Rivendell. Po kilku dniach byliśmy już tylko kilka mil od Imladris. I
wtedy rozległo sie wycie wilków. Na horyzoncie pojawiło się kilka ciemnych
punktów, które poruszały się bardzo szybko. Konie w momencie przeszły do
galopu. Wiedziałam, że nie unikniemy walki, ale wszyscy chcieli być jak
najbliżej doliny. Nagle zza zakrętu wypadło kilu orków dosiadających wilki.
Otoczyli nas moi towarzysze naciągnęli łuki i wystrzelili. Na chwilę droga
zrobiła się pusta i pojechaliśmy. Nie upłynęło pięć minut, jak pojawili się
kolejni. Cięciwy znowu zagrały, ale tym razem napastników było zbyt wielu.
Musieliśmy walczyć wręcz. Szło mi całkiem nieźle i u moich stóp leżało juz
kilku, kiedy się potknęłam i upadłam, rozbijając kolano. Ork, z którym
walczyłam wykorzystał to i zaczął mnie ciągnąć w stronę swojego wierzchowca.
Nie uszedł jednak daleko, kiedy w jego piersi utkwiła strzała. Martwy ork
przywalił mnie swym cielskiem i uderzyłam głową o kamienie. Ostatnie co
zapamiętałam, to dźwięk rogów. Elfy z Rivendell przybyły nam z pomocą...
* * *
-Celebriano!
Celebriano, słyszysz mnie?
Z wysiłkiem otworzyłam oczy. Z początku zamazany obraz
stawał się co raz ostrzejszy. Nade mną pochylał się Elrond. Zamrugałam
powiekami.
-Co sie stało? Chociaż nie, nie mów wszystko pamiętam.
-Jak się czujesz?
-Szczerze? Wszystko mnie boli.
Rozejrzałam się. Byłam w pięknym pokoju. Kotary były
zaciągnięte. Elrond pochylił się znów nade mną.
-Nie tak chciałem cie tu powitać-uśmiechnął się.
-A jak chciałeś?
Nie odpowiedział. Zamiast tego złożył na moich ustach
delikatny pocałunek.
-Mniej więcej tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz