niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział IV


   Miałam wyruszyć następnego dnia rano. Pakowałam się szybko, chcąc się wyspać przed drogą. Zaraz po kolacji położyłam się spać. W środku nocy obudziłam się z przeczuciem, że coś jest nie tak. Po chwili dotarło do mnie, o co chodzi: padał deszcz. Jęknęłam i opadłam na poduszki. Droga w deszczu nie wydawała się mi  zbyt kusząca...
                                                                
                                                                    *  *  * 
      Rano spotkałam się z rodzicami.
-Masz w eskorcie braci Nildira i Ildira oraz dwóch innych elfów. Jedźcie ostrożnie i nie zbaczajcie ze szlaków.
Bracia skłonili się nisko. Ildir miał szczery wyraz twarzy i cały czas miał na twarzy delikatny uśmiech. Jego brat był poważny, a spod tej powagi przebijała duma.
Pożegnałam się z rodzicami i ruszyłam w drogę. Za mną jechało czterech elfów. Nie wiem dlaczego, ale unikałam Nildira jak mogłam. Żałowałam, że do Rivendell nie można dojechać w jeden dzień.
  Kiedy rozłożyliśmy się obozem w jednej z dolinek, Nildir skorzystał z okazji i podszedł do mnie.
-Unikasz mnie pani?
-Skąd taki pomysł?
-Przez cały dzień nie zamieniłaś ze mną ani słowa.
-Po prostu nie było okazji-byłam już dość zdenerwowana tą bezsensowna rozmową.
-Nildirze! Potrzebna mi twoja pomoc- zawołał go brat.
-Wrócimy do tej rozmowy-szepnął mi do ucha i odszedł.
 Nagle  silniej niż dotąd zapragnęłam być już w Rivendell. Postanowiłam, że od tego czasu będę się trzymała bliżej Ildira. Jego brat zdecydowanie nie przypadł mi do gustu...

                                                                           *  *  *

   Następnego dnia dotarliśmy do Bramy Czerwonego Rogu. Przeprawiliśmy się szybko, ale we mnie z każdym krokiem narastał niepokój. Dotarliśmy do Eriadoru i skierowaliśmy w stronę Rivendell. Po kilku dniach byliśmy już tylko kilka mil od Imladris. I wtedy rozległo sie wycie wilków. Na horyzoncie pojawiło się kilka ciemnych punktów, które poruszały się bardzo szybko. Konie w momencie przeszły do galopu. Wiedziałam, że nie unikniemy walki, ale wszyscy chcieli być jak najbliżej doliny. Nagle zza zakrętu wypadło kilu orków dosiadających wilki. Otoczyli nas moi towarzysze naciągnęli łuki i wystrzelili. Na chwilę droga zrobiła się pusta i pojechaliśmy. Nie upłynęło pięć minut, jak pojawili się kolejni. Cięciwy znowu zagrały, ale tym razem napastników było zbyt wielu. Musieliśmy walczyć wręcz. Szło mi całkiem nieźle i u moich stóp leżało juz kilku, kiedy się potknęłam i upadłam, rozbijając kolano. Ork, z którym walczyłam wykorzystał to i zaczął mnie ciągnąć w stronę swojego wierzchowca. Nie uszedł jednak daleko, kiedy w jego piersi utkwiła strzała. Martwy ork przywalił mnie swym cielskiem i uderzyłam głową o kamienie. Ostatnie co zapamiętałam, to dźwięk rogów. Elfy z Rivendell przybyły nam z pomocą...

                                                                                *  *  *
   -Celebriano! Celebriano, słyszysz mnie?
Z wysiłkiem otworzyłam oczy. Z początku zamazany obraz stawał się co raz ostrzejszy. Nade mną pochylał się Elrond. Zamrugałam powiekami.
-Co sie stało? Chociaż nie, nie mów wszystko pamiętam.
-Jak się czujesz?
-Szczerze? Wszystko mnie boli.
Rozejrzałam się. Byłam w pięknym pokoju. Kotary były zaciągnięte. Elrond pochylił się znów nade mną.
-Nie tak chciałem cie tu powitać-uśmiechnął się.
-A jak chciałeś?
Nie odpowiedział. Zamiast tego złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
-Mniej więcej tak.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz