Uśmiechnęłam się.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że to nie jest sen. Podniosłam się, chcąc wstać
z łóżka. Powstrzymał mnie.
-Jesteś słaba-wyjaśnił.
-Nie jest tak źle.
Wstałam i zaraz tego pożałowałam, bo pokój zawirował mi przed
oczami i straciłam równowagę. Elrond złapał mnie zanim uderzyłam głową o
podłogę.
-A nie mówiłem? Powinnaś jeszcze poleżeć.
Po chwili doszłam do siebie i udało mi się zrobić kilka
kroków bez jego pomocy. Jednak tym razem odezwał się ból w kolanie. Mimo to
upierałam się, że nic mi nie jest i Elrond zostawił mnie samą, bym mogła sie
przebrać. Po kilku minutach ktoś zapukał do drzwi. Wpięłam we włosy ostatnią
spinkę i otworzyłam. W progu stał Ildir. Zauważyłam, że ucieszył się widząc
mnie na nogach.
-Dzień dobry, wasza wysokość.
-Dzień dobry Ildirze- uśmiechnęłam się.-Proszę, mów mi po
imieniu.
Rozpromienił się. Dopiero teraz zorientowałam się, że ma
jeszcze dziecięcą twarz. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat. Wyszliśmy na
korytarz. Utykałam, więc Ildir objął mnie w talii. Pomogło. Teraz szło mi się
znacznie lepiej. Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nami Nildir.
-Widzę, że już w porządku-powiedział, przyglądając mi się od
stup do głów. Jego twarz wykrzywił grymas, kiedy zobaczył rękę brata na mojej
talii. Popatrzył mi w oczy, jakby oczekiwał wyjaśnień. Odetchnęłam z ulgą,
kiedy usłyszałam za załomem ściany głosy. Zza zakrętu wyszedł Elrond. Był sam,
widocznie osoba z którą rozmawiał weszła do jakiegoś pokoju. Podszedł do mnie.
Ildir w momencie zrozumiał, że nie życzę sobie towarzystwa jego brata i
poprosił go o pomoc, jak wtedy w obozie.
-Chcę ci coś pokazać. Zamknij oczy.
Uśmiechnęłam się i kurczowo uchwyciłam jego ręki. Szliśmy
chwilę, aż w końcu poczułam na twarzy powiew wiatru.
-Już.
Otworzyłam oczy. To co zobaczyłam zaparło mi dech w
piersiach. Dziesiątki mniejszych i większych strug wody spływało ze wzgórz. Ze
wszystkich stron otaczała nas zieleń. Nagle przed sobą zobaczyłam jego twarz.
Znowu mnie pocałował, tym razem dłużej. Potem staliśmy blisko siebie
patrzyliśmy sobie w oczy. Nagle usłyszeliśmy kroki. Na schodach stał jeden
elfów mieszkających w domu Elronda.
-Panie, przybył czarodziej.
-Mithrandir?
-Nie, Saruman.
* * *
"Co on tu robi?!"
Dzień zapowiadał się świetnie, a przybycie Sarumana wszystko zmieniło. Na
dodatek musiałam być obecna przy całej rozmowie. Przyjechałam do Rivendell w
imieniu rodziców. A to niestety wiązało się
z uczestniczeniem w zebraniach Rady. Tak jak się spodziewałam, moje
pojawienie się niespecjalnie ucieszyło czarodzieja.
-Pierścień zaginą Mistrzu Elrondzie. Myślę, że potoczył się
z nurtem Anduiny do Morza.
- W takim razie powinniśmy się z tego cieszyć.
-Tak ,też tak uważam.
Przez całą rozmowę Saruman mnie ignorował. Na koniec poprosił
tylko o przekazanie wiadomości rodzicom.
A następnego dnia
odjechał. Odetchnęłam z ulgą widząc jak znika za zakrętem. Miałam wyruszyć
następnego dnia. Kolano przestało mnie juz boleć i mogłam spędzić wiele godzin
w siodle.
* * *
Wieczorem miałam łzy w oczach. Nie chciałam stąd wyjeżdżać mimo, że
stęskniłam się za moim krajem.
-Mam ten sam problem co ty-uśmiechnęłam się przez łzy.
-Niedługo się zobaczymy,
Przytulił mnie do siebie. I wtedy usłyszałam słowa, które
wywołały przyjemne uczucie. Coś jakby motyle w brzuchu.
-Kocham cię...
_______________________________
Koszmarnie ckliwe, ale jest to zło konieczne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz