niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział V




   Uśmiechnęłam się. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to nie jest sen. Podniosłam się, chcąc wstać z łóżka. Powstrzymał mnie.
-Jesteś słaba-wyjaśnił.
-Nie jest tak źle.
Wstałam i zaraz tego pożałowałam, bo pokój zawirował mi przed oczami i straciłam równowagę. Elrond złapał mnie zanim uderzyłam głową o podłogę.
-A nie mówiłem? Powinnaś jeszcze poleżeć.
Po chwili doszłam do siebie i udało mi się zrobić kilka kroków bez jego pomocy. Jednak tym razem odezwał się ból w kolanie. Mimo to upierałam się, że nic mi nie jest i Elrond zostawił mnie samą, bym mogła sie przebrać. Po kilku minutach ktoś zapukał do drzwi. Wpięłam we włosy ostatnią spinkę i otworzyłam. W progu stał Ildir. Zauważyłam, że ucieszył się widząc mnie na nogach.
-Dzień dobry, wasza wysokość.
-Dzień dobry Ildirze- uśmiechnęłam się.-Proszę, mów mi po imieniu.
Rozpromienił się. Dopiero teraz zorientowałam się, że ma jeszcze dziecięcą twarz. Nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat. Wyszliśmy na korytarz. Utykałam, więc Ildir objął mnie w talii. Pomogło. Teraz szło mi się znacznie lepiej. Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nami Nildir.
-Widzę, że już w porządku-powiedział, przyglądając mi się od stup do głów. Jego twarz wykrzywił grymas, kiedy zobaczył rękę brata na mojej talii. Popatrzył mi w oczy, jakby oczekiwał wyjaśnień. Odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam za załomem ściany głosy. Zza zakrętu wyszedł Elrond. Był sam, widocznie osoba z którą rozmawiał weszła do jakiegoś pokoju. Podszedł do mnie. Ildir w momencie zrozumiał, że nie życzę sobie towarzystwa jego brata i poprosił go o pomoc, jak wtedy w obozie.
-Chcę ci coś pokazać. Zamknij oczy.
Uśmiechnęłam się i kurczowo uchwyciłam jego ręki. Szliśmy chwilę, aż w końcu poczułam na twarzy powiew wiatru.
-Już.
Otworzyłam oczy. To co zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Dziesiątki mniejszych i większych strug wody spływało ze wzgórz. Ze wszystkich stron otaczała nas zieleń. Nagle przed sobą zobaczyłam jego twarz. Znowu mnie pocałował, tym razem dłużej. Potem staliśmy blisko siebie patrzyliśmy sobie w oczy. Nagle usłyszeliśmy kroki. Na schodach stał jeden elfów mieszkających w domu Elronda.
-Panie, przybył czarodziej.
-Mithrandir?
-Nie, Saruman.
*  *  *

   "Co on tu robi?!" Dzień zapowiadał się świetnie, a przybycie Sarumana wszystko zmieniło. Na dodatek musiałam być obecna przy całej rozmowie. Przyjechałam do Rivendell w imieniu rodziców. A to niestety wiązało się  z uczestniczeniem w zebraniach Rady. Tak jak się spodziewałam, moje pojawienie się niespecjalnie ucieszyło czarodzieja.
-Pierścień zaginą Mistrzu Elrondzie. Myślę, że potoczył się z nurtem Anduiny do Morza.
- W takim razie powinniśmy się z tego cieszyć.
-Tak ,też tak uważam.
Przez całą rozmowę Saruman mnie ignorował. Na koniec poprosił tylko o przekazanie wiadomości rodzicom.
   A następnego dnia odjechał. Odetchnęłam z ulgą widząc jak znika za zakrętem. Miałam wyruszyć następnego dnia. Kolano przestało mnie juz boleć i mogłam spędzić wiele godzin w siodle.      
                                                                               *  *  *
Wieczorem miałam łzy w oczach. Nie chciałam stąd wyjeżdżać mimo, że stęskniłam się za moim krajem.
-Mam ten sam problem co ty-uśmiechnęłam się przez łzy.
-Niedługo się zobaczymy,
Przytulił mnie do siebie. I wtedy usłyszałam słowa, które wywołały przyjemne uczucie. Coś jakby motyle w brzuchu.
-Kocham cię...
_______________________________
Koszmarnie ckliwe, ale jest to zło konieczne :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz